W dniu 11 czerwca 2025 r. w Arboretum w Bolestraszycach odbyła się XIII edycji konkursu „Wybory Stracha Tradycyjnego”. Strachy polne to tradycyjne, często ręcznie robione figury, które ustawia się na polach, by odstraszały ptaki i chroniły uprawy. Tworzone z prostych materiałów, jak słoma, stare ubrania czy patyki, stanowią charakterystyczny element wiejskiego krajobrazu. Ich wygląd bywa różnorodny, od humorystycznego po nieco upiorny, a ich rola wykracza poza czysto praktyczne zastosowanie, niosąc ze sobą również element folkloru i sztuki ludowej.
Co prawda straszyła nas też zła pogoda, ale strachy przestraszyły ją i wszyscy uczestnicy mieli możliwość uczestniczenia w warsztatach, komponowaniu bukietów, siewach roślin. Skromny poczęstunek umilił chwile w ogrodzie i dodał siły. Dziękujemy wszystkim uczestnikom za przybycie i przygotowanie tradycyjnych strachów.
Do zobaczenia za rok.
Te oto piękne ryby zostały sprowadzone do naszych stawów po to, aby urozmaicić pobyt naszym gościom w ogrodzie. I przyznać trzeba, że wywiązują się z tego zadania znakomicie. Swoimi pięknymi kolorami wabią, przyciągają uwagę turystów.
Niestety zwabiły też pewnego intruza, gościa, który bardzo szybko stał się u nas gościem niepożądanym.
Wydra – o niej będzie mowa. Ten piękny, chroniony zwierzak, który od zawsze kojarzy się z naszym polskim przyrodniczym krajobrazem, u nas w arboretum był gościem nieproszonym. Wydra, kierując się instynktem, często odwiedzała nasz park. Kolorowe ryby, które ją tu zwabiły były dla niej bardzo łatwą zdobyczą, właśnie przez to jaskrawe ubarwienie oraz przez to, że w warunkach hodowlanych nie wykształciły w sobie naturalnego lęku przed tym drapieżnikiem. Efektem takich odwiedzin były pozjadane i ponadgryzane, porozrzucane po brzegu ryby. Widok makabryczny. Tych zdjęć nie będę publikował, musicie uwierzyć na słowo. A z naszej strony złość, bezsilność, bezradność. Gdzieś z tyłu głowy tliła się myśl, że zwierzak ten działa zgodnie, ze swoją dziką naturą. Wykorzystuje sytuację, jaka się nadarzyła. Z drugiej strony jednak wyrządzał nam przy tym poważne, realne szkody.
Drugim niechcianym przez nas gościem był bóbr. Niezwykle pracowite i pożyteczne zwierzę. Chyba najlepszy inżynier wśród zwierząt. U nas również realizował tą swoją pasję, a efektem jego działalności były powalone drzewa, powycinane ozdobne krzewy oraz powyjadane najpiękniejsze okazy roślin wodnych, z kolekcji gromadzonych latami. Tak mu się u nas spodobało, że nawet chciał się tu „budować”. Tzn. w jego przypadku – kopać nory z przeznaczeniem do zamieszkania. A nory kopał w groblach okalających stawy, na których były alejki, po których spacerowali turyści.
Na tych zdjęciach widać, jak sklepienie nad komorą mieszkalną zapadło się pod ciężarem pracownika. Jedna z dziur jest na ścieżce, po której spacerowali goście. Dziury po takich zapadliskach oczywiście zasypywaliśmy, ścieżki naprawialiśmy, ale była to raczej syzyfowa praca, bo zaraz powstawały następne. Bóbr, kiedy sufit walił mu się na głowę, opuszczał nas na jakiś czas. Niedługo jednak wracał, nie wiem, czy ten sam, czy też inny, w każdym razie, konsekwentnie realizował dzieło poprzednika. Teraz pisze się o tym łatwo i przyjemnie, ale wtedy to nie było nam do śmiechu. Kiedy przychodziliśmy rano i widzieliśmy efekty jego nocnej pracy, to tak jak w przypadku wydry – złość, bezradność, bezsilność. Wszelkie próby przepędzenia go, odstraszenia przez wykładanie środków zapachowych, spełzały na niczym. Zwierzak ten narażał nas na realne straty finansowe, niweczył wieloletnią pracę wielu osób. Kopiąc nory pod alejkami, narażał na niebezpieczeństwo ludzi po nich chodzących. I kiedy już zaczęliśmy się godzić z tym, że tę wojnę jednak przegrywamy, pojawił się pewien pomysł. I to będzie też odpowiedź na pytanie, które często mi zadajecie, kiedy spotykamy się, przy karmieniu ryb. Po co jest ten pastuch elektryczny wokół stawów? Dokładnie tak – postanowiliśmy otoczyć nasze stawy pastuchem elektrycznym. Miała być to tylko próba, tylko że próba ta spełniła nasze oczekiwania w stu procentach. Nasi nieproszeni goście przestali się pojawiać. I tak oto pastuch jest już z nami przez trzy lata. Jest to urządzenie całkowicie bezpieczne. Generuje krótkotrwały impuls elektryczny, który jest nieszkodliwy, ale bardzo nieprzyjemny. Poprowadzony jest tak, aby nie kolidował z ruchem turystycznym. Zabezpieczony dodatkowymi linkami, dokładnie oznakowany.
A najważniejsze jest to, że skutecznie zabezpiecza ogród przed odwiedzinami niechcianych gości. No właśnie, zabezpiecza ogród przed odwiedzinami zwierząt. Ogród, który jest przyjazny zwierzętom, który stwarza im doskonałe warunki do życia, który cieszy się ich obecnością – tych dwóch intruzów nie chce na swoim terenie. Mam nadzieję, że powyżej dokładnie wyjaśniłem Wam, dlaczego tak się dzieje. Jest to też doskonały przykład na to, jak niektóre dziki zwierzęta, kierując się swoim instynktem, naturą, potrafią wyrządzić człowiekowi realne szkody, narazić go na niebezpieczeństwo. Nasz przypadek to tylko wierzchołek góry lodowej – bardzo malutki. Bo co mają powiedzieć rolnicy, którym zwierzyna niszczy plony, leśnicy, którym niszczy uprawy leśne, rodziny osób, których bliscy zginęli w wypadkach drogowych z udziałem zwierząt, czy wreszcie rodzice, którzy tak po prostu boją się o swoje dzieci, posyłane do szkoły, bo gdzieś tam u sąsiadów, w nocy wilki zagryzły owce. Problem konfliktu zwierząt z ludźmi jest ogromny i będzie raczej narastał, ponieważ nasza ingerencja w naturę jest coraz większa. Konia z rzędem temu, kto znajdzie złoty środek. Kto doprowadzi do sytuacji, gdzie wszystkie zwierzęta będą kochane i podziwiane i nie będą wchodzić w konflikt z człowiekiem. Tego problemu raczej szybko nie rozwiążemy. My w naszym parku rozwiązaliśmy nasz problem, otaczając stawy pastuchem elektrycznym. Odnowione zostały alejki, odnowione kolekcje roślin wodnych, nikt nie wpadnie już do bobrowego mieszkania, a i ryby są jakieś takie bardziej kolorowe. A te przepędzone zwierzaki, mam nadzieję, że również są szczęśliwe. Żyją tam, gdzie nikomu nie przeszkadzają, żyją zgodnie ze swoją naturą z dala od ludzi. A kiedy ich spotkają, to wzbudzają jedynie zachwyt i podziw. I niech tak zostanie.
A na koniec zdjęcie gościa, który również często odwiedza nasz park. Pospaceruje, porozgląda się, coś tam sobie dziobnie i odleci. Jest taki neutralny. No, jedynie co można mu zarzucić to to, że wchodzi bez biletu. Ale co to jest przy tamtych?
Dzisiejszy post będzie o czymś, na czym się nie znam i czego nie rozumiem, może być więc śmiesznie i strasznie. Będzie też o zwierzętach, ale trochę inaczej niż zwykle. Większości z nas arboretum Bolestraszyce kojarzy się tylko z roślinami. Zwiedzając park, napotykając na swojej drodze różne rzeźby, wiklinowe kompozycje, obrazy, niektórzy z nas mnożą wątpliwości, zadają pytania. Po co to wszystko? Po co to komu jest potrzebne? Przecież arboretum to rośliny! I ja też tak myślałem, zanim podjąłem tu pracę. Myślałem tak, ale zmieniłem zdanie. A stało się tak dlatego, kiedy widziałem, jak te prace powstają – od samego początku. Odbiorcy oceniają jedynie efekt, nie zdając sobie sprawy, ile fizycznego wysiłku kosztuje rzeźbienie, tworzenie wiklinowych kompozycji, malowanie w pełnym upale. To wszystko bardziej kojarzy się z ciężką, fizyczną robotą, niż z przyjemnością. I dlatego, choćby za to należy się tym ludziom szacunek. Za to, że im się chce, pomimo różnego niejednokrotnie odbioru. A te wszystkie ich prace, porozstawiane po ogrodzie, też już mnie nie rażą, ponieważ, w pewnym sensie to też rośliny, tylko podlewane potem i nawożone miłością i wrażliwością. Ludzie ci kochają, to co robią. Żeby lepiej zrozumieć ich rolę w naszym życiu, wyobraźmy sobie zieloną łąkę, która sama w sobie jest piękna i potrzebna. Jednak jeżeli dodamy do niej jeszcze kwiaty i motyle, czy nie będzie jeszcze piękniejsza? Artyści i ich twórczość to właśnie te kwiaty i motyle. Ja po wielu latach pracy, muszę to przyznać – nadal sztuki nie rozumiem. Jednak są ludzie, którym nie trzeba tłumaczyć, co jest na tym obrazie lub co przedstawia ta rzeźba. Dla takich ludzi sztuka jest jak pożywienie. A takim jak ja, to co ci artyści chcą przekazać? Może chcą nam powiedzieć, że świat nie jest taki, jak nam się wydaje, że życie nie musi być szare, a może być kolorowe, że „inne” nie musi być złe i przy odrobinie dobrej woli, można je zaakceptować. I jest jeszcze coś, co chciałbym przedstawić za pomocą tej fotografii.
Mam nadzieję, że twórca tej pracy, pan Marek Sak, nie obrazi się tak płytką i powierzchowną jej analizą. Co tu widzimy? Na pierwszy rzut oka nie widać tu nic „oczywistego”. Naturalne połączenie kamienia i drewna, które powoduje to, że praca ta świetnie odnajdzie się zarówno w centrum wielkiego miasta, jak i w naturalnym ogrodzie. I ta pusta muszla. Dla mnie muszla winniczka. Uruchomiła mi się wyobraźnia, wróciły wspomnienia z dzieciństwa, kiedy widywałem ich setki, a teraz nie widzę ani jednego. I może o to właśnie w tej sztuce chodzi. Każdy z nas może interpretować ją dokładnie tak, jak chce. Może w niej widzieć to, co chce zobaczyć. I chyba to jest w tym wszystkim najważniejsze. Taką właśnie możliwość – w tym naszym poukładanym świecie – dają nam artyści.
No a teraz będzie kilka prac – takich bardziej oczywistych – przedstawiających zwierzęta. Bo tak naprawdę, to trochę się na tej sztuce znam – zwierzęta potrafię rozróżnić.
Praca pana Stanisława Dziubaka – „Ryba”, wykonana z wikliny, materiału, który jak żaden inny, wspaniale komponuje się z naszą ogrodową rzeczywistością.
Pawło Nikołajczuk – „Krokodyl”. Artysta wykonał takiego oto zwierzaka, ale uspokajam – w naszym parku takie nie występują. Tu zadziałała wyobraźnia artysty.
Nadija Onyszczenko – „Wieloryb”. Tu również zadziałała wyobraźnia artystki. Ryby u nas w prawdzie są, ale nie takie wielkie. Widoczne na zdjęciach powyżej kompozycje, mają po 3-4 metry długości. Teraz my uruchommy swoją wyobraźnie, aby uzmysłowić sobie, ile ciężkiej pracy włożyli w to ci ludzie, by powstało coś tak pięknego.
Autor – Marek Sak. Takie oto ptaki spoglądają na nas z ogrodowych zarośli.
Pani Iwona Gondor namalowała ryby. Obraz ten jest mi szczególnie bliski, ponieważ pokazała ona najprzyjemniejszy moment mojej pracy - karmienie karpi koi.
Daniel Ludwiczuk – „Żelazny repertuar”. Czy takie „żelastwo” może odnaleźć się w naturalnym ogrodzie? Jak najbardziej tak!
Prace Pana Marka Saka.
Aleksandra Zuba-Benn – „Kury”
Gennady Titov, Ivan Semesiuk – „Ryby”
Galina Digovska i Volodymyr Balyberdin – „Rajski ptak”
Joanna Biskup-Brykczyńska – „Ryby”
Nadija Onyszczenko – „Żyrafka”
Stanisław Dziubak – „Owce”
Witold Warzywoda – „Duża ryba”.
Większość prac, przedstawionych na zdjęciach była prezentowana w naszym arboretum. Większość z nich powstała w naszym ogrodzie, gdzie na cyklicznie organizowanych plenerach artystycznych mogliście Państwo oglądać na żywo pracę artystów. W tym sezonie będzie podobnie. Wraz z jego początkiem, przez cały rok, w doskonale do tego przygotowanych, zabytkowych budynkach, będziecie mogli oglądać wystawy artystyczne. Będziecie mogli podglądać pracę artystów, uczestniczyć w wernisażach. Serdecznie do tego uczestnictwa zapraszam. Będzie to dla Was przeżycie niezapomniane. Nigdzie indziej nie doświadczycie czegoś podobnego.
Jak się okazuje, arboretum w Bolestraszycach to nie tylko rośliny, nie tylko zwierzęta, ale również jak widzicie - kultura i sztuka. Szczegółowe informacje o powyższych wydarzeniach będą zamieszczane na naszym głównym profilu.
Wreszcie się doczekaliśmy – mamy już pierwsze powroty! Wraz z nadejściem pięknej, wiosennej pogody, w parku robi się coraz tłoczniej i gwarniej. Spójrzcie, kto ostatnio do nas zawitał.
Gołębie grzywacze rozglądają się już za miejscem na gniazdo.
Kaczki krzyżówki „prowadzają się” już na poważnie.
W tarłowym amoku szczupaki wychodzą prawie na brzeg.
Pojawia się coraz więcej „niecierpliwych” żółwi.
Żaby też mają już dosyć zimowego letargu.
I woda zrobiła się jakaś taka bardziej kolorowa.
Wygląda na to, że „projekt wiosna” ruszył już pełną parą a zima, która chwilowo do nas wróciła, nie jest w stanie go zatrzymać. W arboretum Bolestraszyce przyroda budzi się na dobre. Pięknym dopełnieniem tych zdjęć byłby czasami wręcz „ogłuszający”, niosący się po całym ogrodzie śpiew ptaków, którego niestety na fotografiach, nie da się uchwycić.
Taki o to park zastaliśmy w poniedziałkowy poranek. Zima nie jest w stanie „cofnąć” wiosny, ale chyba postanowiła jej trochę poprzeszkadzać.
Gołębie grzywacze wyglądają na trochę zaskoczone – chyba nie spodziewały się takiego chłodnego przywitania.
Kowalikowi co prawda zima nie straszna, ale też jest trochę zdezorientowany.
Wydaje się, że jedynie drozd śpiewak nie przejmuje się tą sytuacją i bez względu na zaistniałe okoliczności, zapewnia oprawę muzyczną.
Na powyższych fotografiach widać zmiany w przyrodzie, które zaszły w naszym ogrodzie w przeciągu kilku ostatnich dni. W tej sytuacji nie sposób nie zgodzić się z mądrością naszego starego przysłowia – „W marcu jak w garncu”.
Widzimy się już wkrótce!
Wiosna dotarła już chyba w najgłębsze partie stawu. Jeszcze na początku tygodnia zbiornik był skuty lodem. Kilka słonecznych dni, wysokich temperatur- i o to proszę – mamy już dwóch niecierpliwych „celebrytów”, którzy postanowili się nam pięknie zaprezentować. Oby nie było to zbyt wczesne przebudzenie, bo Pani Zima nie powiedziała chyba jeszcze ostatniego słowa. Póki co 14:45, 7 marca – pełnia szczęścia – koniec spania!